o mnie

Grzegorz Nowicki
Pasjonat whisky od prawie 20 lat a od ponad 12 dzielę się wiedzą. Wtedy też powstał portal whiskymywife.pl i grono miłośników zrzeszone wokół. Próbowałem kilku tysięcy whisky, byłem na kilkudziesięciu festiwalach w Polsce i w europie, zorganizował kilkanaście wycieczek do Szkocji i co najważniejsze wydałem już 3 swoje whisky z serii The Creators. Cieszę się, że tu jesteś i mam nadzieję, że pozostaniesz na dłużej.
Z whisky jestem związany od lat

To jest nagłówek
Byłem jednym z pierwszych w Polsce, którzy dali się wciągnąć w ten świat bez reszty. Pochłaniało mnie wszystko – zdobywanie wiedzy, odkrywanie tajników destylacji, podróże do Szkocji, pisanie i spotkania przy kieliszku. To fascynacja, która trwa do dziś.
Z czasem obserwowałem, jak wszystko się zmienia. Whisky z niszowej pasji stała się pełnoprawną kulturą – a ja byłem tego świadkiem. Pamiętam początki – czas, gdy działałem niemal w próżni. Niewielu się tym interesowało, prawie nikt o whisky nie pisał, nikt nie organizował degustacji, nie mówił o niej z pasją.
W Islay nie było tłumów. Widziałem, jak budowano centrum zwiedzających w Scapa. To był inny świat – spokojniejszy, bardziej intymny.
Doskonale pamiętam też swoje niechlubne początki z degustacją. Był rok 2000, rodzinne spotkanie u wujka mojej żony. Opowiadał o wspaniałej whisky – o torfie, miodzie, magicznych aromatach. Podał kieliszek Laphroaiga i wyszedł z pokoju. Spróbowałem. To był szok – smak nie do zniesienia, język płonął. Po przełknięciu było jeszcze gorzej. Skorzystałem z okazji i… wylałem resztkę do doniczki. Ulga.
Chwilę później padło pytanie: „Smakuje Ci?” – odparłem, robiąc dobrą minę do złej gry: „Cudowne!”. Niestety – w odpowiedzi dostałem podwójną porcję. Tym razem już nikt nie wyszedł z pokoju. Musiałem wypić.
Nieplanowane początki największej pasji
Minęło kilka lat. Pracowałem jako handlowiec w dużej korporacji – całkiem skuteczny handlowiec, trzeba przyznać. Pewnego dnia wchodzi szef z pracownikiem HR, uśmiechy od ucha do ucha, gratulacje, uściski dłoni. Okazuje się, że zdobyłem najlepszy wynik w jakiejś kategorii – podobno wyprzedziłem setkę konkurentów na ostatniej prostej. Grzecznie dziękuję, kiwam głową, ale… nie mam pojęcia, o czym mówią. Wręczają mi kopertę, robią zdjęcie do firmowego intranetu i znikają.
Nagroda? Voucher na kilka tysięcy złotych do luksusowego SPA pod Łodzią.
Miesiąc później, przy trzydziestostopniowym mrozie, w śniegu po kolana, docieramy z Żoną do ośrodka na końcu świata. Cisza, las, bajka. Trzy dni relaksu: baseny, masaże, maseczki, zabiegi, wykwintne jedzenie. Po pierwszym dniu orientujemy się jednak, że… nie mamy szans wydać tej nagrody.Czujemy się jak bohaterowie filmu, w którym milioner musi w ekspresowym tempie roztrwonić majątek. Liczymy czas masaży, zamawiamy najdroższe dania – wciąż za mało. Pojawia się wyzwanie. Mówię do Żony: znajdę sposób, poświęcę się. Nie mogę zawieść.

To jest nagłówek
Chodzę po ośrodku i szukam rozwiązania… aż trafiam do baru. I wtedy mnie olśniło.
Cytując Maleńczuka – każdy barman jest dla mnie jak Matka. Podchodzę do baru i mówię:
– Mam budżet. Najdroższe trunki. Szybko, dużo.
Patrzymy sobie w oczy. Rozumiemy się bez słów. Barman leje. Opowiada. A ja... odkrywam nowe światy.
Laphroaig nagle mi smakuje – przypomina mi rybackie łodzie i spacery wzdłuż torów.
Glendronach przenosi mnie do lasu pełnego jeżyn i dzikich jagód.
A Edradour z tamtego wieczoru wspominam do dziś.
W ciągu dwóch dni zakochałem się w whisky. Wpadłem po uszy. Dosłownie – i metaforycznie.
Po trzech dniach z dumą maszerujemy do recepcji. Udało się – zostało nam tylko 10 zł.
Recepcjonistka uśmiecha się szeroko… po czym podaje rachunek.
– Dopłata: 1850 zł.
Otwieram usta w niemym proteście.
– „Punkt 5 regulaminu: Podanej kwoty nie można wykorzystać na napoje alkoholowe”.
Tak właśnie zaczęła się moja prawdziwa przygoda z whisky. Prawdopodobnie najdroższy początek pasji, ale warty każdej złotówki.
Kurtyna!
Od przyjaźni do pasji – jak to się zaczęło

To jest nagłówek
Z czasem poznałem Daniela Lichotę – zaprzyjaźniliśmy się, a wspólna pasja do whisky szybko przerodziła się w działanie. Tak powstał portal Whiskymywife oraz format „WhiskyBreak – wieczór w doborowym towarzystwie”, który z powodzeniem prowadzimy do dziś.
Chwilę później narodziła się kolejna inicjatywa – WhiskyLegend. Degustacje, podczas których naprawdę można było spróbować legendarnych whisky. Jedna z nich – do dziś pamiętam – zgromadziła butelki tylko z zamkniętych destylarni: Port Ellen, Karuizawa, Littlemill, Caperdonich… To była uczta smaku i historii.
Do dziś wspominam moment, gdy próbowaliśmy Ardbega z 1967 roku. Posmak czułem jeszcze przy śniadaniu następnego dnia. Dwie osoby przyjechały specjalnie z Belgii tylko dla tej butelki. Po degustacji powiedziały: „Było warto”.
Wtedy zrozumiałem, że tworzymy coś wyjątkowego.











